Paczałkami Harrego*
Znów
czułem te siłę ! Chciałem dalej żyć, miałem dla kogo. Leżałem
w ramionach Louisa i czułem się taki ważny. Obejmował mnie i
całował po głowie tak jakbym był najwspanialszą osobą na
świecie.
Czułem tę
miłość i troskę od niego tryskającą i aż serce zaczynało mi
mocniej bić. Sam jego dotyk był dla mnie ukojeniem,wybawieniem z
tego mrocznego i złego świata. Będąc z nim nie musiałem się
niczym przejmować. Smutki odchodziły w niepamięć, czarne obrazy z
moich myśli wyparowywały, a ich miejsce zajmowały miłe
wspomnienia i radość. Nie myślałem już nad odebraniem sobie
życia. Byłoby to niedopuszczalne. Tyle mogłem jeszcze zobaczyć,
przeżyć. Było mi wstyd za swoje postępowanie, ale w tamtym
momencie nie myślałem racjonalnie. Liczyło się tylko to, by
poczuć inny ból niż ten po stracie Lou.
Było
minęło, nie chciałem o tym teraz myśleć. Teraz byłem naprawdę
szczęśliwy. Po co zaprzątać sobie głowę czymś kompletnie nie
ważnym ? - Nie mam pojęcia.
Moje
rozmyślania przerwało wibrowanie w kieszeni. Wyjąłem mój nowy,
sporych rozmiarów telefon i spojrzałem na wyświetlacz. Dostałem
nową wiadomość. Zdziwiłem się ponieważ nikt nie miał tego
numeru. Nikt prócz Kell.
Od:Kelly
Do:Harry
Cześć
mały ! Udała się niespodzianka ? Mam nadzieję, że tak. Masz czas
do jutrzejszego południa. Wpadnę około 17. Nacieszcie się sobą,
ale pamiętaj bez głupot.
Pozdrów
Louisa. :*
Od razu na
mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Co to za kobieta.
Dokładnie wiedziała kto tu mieszka. To najwspanialszy prezent jaki
kiedykolwiek dostałem. Będę jej za to wdzięczny do końca życia.
Usłyszałem
cichy chichot Louisa i z zainteresowaniem podciągnąłem się na
łokciach, by zobaczyć co go tak rozśmieszyło.
Widząc
moje zdezorientowanie jeszcze bardziej pogłębił się jego uśmiech.
-O co
chodzi Lou ?
-Kochanie,
twoja macocha jest nieobliczalna.
-Tak, ale
gdyby nie ona nie byłoby mnie tutaj skarbie. - powiedziałem
odchylając głowę tak, by mieć lepszy widok na jego twarz.
Wpatrywaliśmy się sobie w oczy, aż Lou pochylił się i złożył
czuły pocałunek na moich wargach.
Znów
wtuliłem się w jego ciepłe ciało i powoli zamykałem oczy, kiedy
do mojej głowy wpadł pewien pomysł.
-Lou ? -
zacząłem.
-Tak Hazzuś
? - uśmiechnąłem się na użyte przez niego zdrobnienie.
-Przejdziemy
się ?
-A nie
wolałbyś zostać ?
-Przecież
tu wrócimy. Lou proszę. - zrobiłem oczy jak kotek ze Shreka.
Wiedziałem, że to zadziała. Jak to moja mama kiedyś ujęła:
„Harry, skarbie twoje oczy mogą zdziałać cuda”. I w tym
przypadku mama ani trochę się nie pomyliła. Oczywiście Lou uległ
i już po chwili całkowicie ubrani schodziliśmy po wąskich
schodach kamienicy.
Zimne
październikowe powietrze owiało nasze wygrzane ciała. Niebo
wskazywało iż była dość późna godzina. Słońce powoli chowało
się za horyzontem zostawiając nas i chcąc zagościć dopiero
następnego dnia, by nas ogrzać.
Krążyliśmy
z Lou uliczkami Londynu, bez żadnego wyznaczonego celu. Chcieliśmy
się po prostu nacieszyć swoją obecnością. Bez zbędnych słów
maszerowaliśmy przed siebie, nie zwracając uwagi na innych ludzi.
Oboje byliśmy pogrążeni we własnych myślach.
Nie wiem o
czym Lou tak rozmyślał, ale musiało być to coś przyjemnego
ponieważ uśmiech nie schodził mu z twarzy, a czasem nawet się
pogłębiał.
Obdarowywałem
go szybkimi spojrzeniami, tak by widzieć każdą różnicę w
wyrazie jego twarzy. Uwielbiałem obserwować te cudowne usta o
malinowym kolorze, wyginającym się w zniewalający uśmiech,
ukazując szereg śnieżnobiałych zębów. Kiedy podziwiałem jego
oczy sam pragnąłem mieć takie same. Ta ich głębia i ten kolor.
Zupełnie jak fala oceanu, tak czysta, nieskazitelna i przepiękna.
Policzki
jak zwykle lekko zarumienione i wachlarz rzęs, rzucających cień na
wyeksponowane kości policzkowe. Zapierało mi dech w piersiach.
Ja Harry
Styles, zwykły nastolatek, o niczym się nie wyróżniającej
urodzie i brakiem talentu do czegokolwiek, miałem chłopaka, o
którym niektóre dziewczyny mogą tylko pomarzyć. O dziwo ja go
zdobyłem. Kochałem go i on najwyraźniej mnie też. To cudowne.
Miałem na wyciągnięcie ręki mój największy skarb. Mojego
kochanego Louisa Tomlinsona, studenta pierwszego roku psychologi,
pochodzącego z pięknego miasta Doncaster, trzy godziny jazdy od
Londynu, mającego trzy siostry z czego jedna jest tak śliczną
dziewczyną, że nie raz przez okno widziałem jak grupka chłopaków
odprowadzała ją pod same drzwi domu.
No to
wspomnienie po raz kolejny wybuchnąłem głośnym śmiechem, robiąc
z siebie pajaca na ulicy. Przechodnie obracali się za mną, mierząc
wzrokiem, ale nie przejmowałem się nimi.
Szliśmy
dalej w milczeniu aż nogi same zaprowadziły nas pod wejście do
parku. Momentalnie wspomnienia związane z pewnym uroczym parkiem na
obrzeżach Doncaster wróciły. Poczułem przyjemne ciepło
rozchodzące się po moim ciele.
Szybko
chwyciłem dłoń Louisa splatając nasze palce razem i nie zważając
na dziwne spojrzenia przechodniów pociągnąłem go za sobą w
dobrze mi znane miejsce. W tym parku od teraz też będziemy swój
własny romantyczny zakątek.
*Oczami
Louisa*
Poczułem
czyjąś dłoń zaplatającą długie zimne palce razem z rozgrzanymi
moimi. Obróciłem głowę w tą stronę, zdając sobie sprawę, że
to Harry z wielkim uśmiechem na twarzy ciągnie mnie za sobą, do
nie znanego mi miejsca.
Od
dłuższego czasu mieszkałem w Londynie lecz to miasto było dla
mnie wciąż jedną wielką nieznaną. Znałem jedynie drogę do
centrum, do szkoły, domu i do sklepu. Raczej nigdzie nie
wychodziłem. Zawsze byłem pilnym uczniem więc bardzo przykładałem
się do nauki. Nie miałem czasu na pierdoły typu imprezy do rana i
popijanie. Bo co w tym niby takiego wspaniałego ? Po każdej
imprezie człowiek budzi się z ogromnym kacem i ledwo funkcjonuje.
Żenujące... Dlatego ja starałem się nie przebywać w żadnych
klubach ani innych takich miejscach. Wolałem spokojne zacisze mojego
mieszkania.
Każdego
wieczoru, kiedy byłem już solidnie przygotowany na zajęcia,
siadałem w wygodnym i miękkim fotelu w salonie, z kubkiem gorącego
mleka i tomikiem wierszy. Uwielbiałem napawać się ciszą. Rzadko
używałem telewizora. Wolałem się relaksować w inny sposób niż
oglądanie przygłupich seriali, nie mających żadnego mądrego
przesłania. Wiem to może dziwnie brzmieć, ale taka jest prawda.
Oczywiście nie uważam za idiotów ludzi oglądających telewizje, a
ja po prostu nie odczuwam takiej potrzeby z powodu moich własnych
zasad i przekonań.
Nagle
zatrzymaliśmy się. Rozejrzałem się dookoła i nie mogłem
uwierzyć własnym oczom. To miejsce było wspaniałe. Pełno barw,
takie radosne. Coś wspaniałego. Nie umywało się to oczywiście od
naszego tajemniczego zakątka w Doncaster, ale w każdym z miast
powinniśmy mieć swój kąt. Już wtedy wiedziałem, że po
wyjeździe Harrego będę tu stałym gościem.
-I jak ci
się podoba ? - zapytał Harry obejmując mnie ramieniem w wa pasie.
-Jest
cudownie. Skąd wziąłeś to miejsce ?
-Mama mnie
tu zabierała jak byłem młodszy. Goniliśmy się między drzewami i
… - przerwał najwyraźniej przez przypomnienie sobie chwil
spędzonych z mamą. Łączyła ich silna więź, bardzo tęsknił za
swoją mamą i myślę, że było mu ciężko mówiąc o niej
cokolwiek.
Jednak
inteligenty Mr. Tommo wpadł na pomysł.
Klepnąłem
Hazze w ramie, krzycząc „Berek” i zacząłem uciekać.
Byłem
niecałe 100 metrów od miejsca zastawienia Loczka,gdy poczułem jak
coś mnie przewraca i następnie przygniata do ziemi.
Otworzyłem
powoli oczy, otrząsając się z szoku i ujrzałem rozbawione,
iskrzące się tęczówki Harrego.
-Chciałeś
mnie pokonać Lou ? - pokręciłem twierdząco głową w odpowiedzi.
- Oj głuptasku mój kochany. Nie masz ze mną szans. - powiedział z
uśmiechem, odgarniając mi kilka niesfornych kosmyków z twarzy.
-Złaź ze
mnie grubasie. - powiedziałem udając złego i próbowałem zepchnąć
chłopaka z siebie, ale bez skutku.
-Jak ty
mnie nazwałeś ? - wysyczał gniewnie. - Ja jestem gruby ? Nie
daruje ci tego. Nie jestem wcale gruby. Jestem szczupły, a to że ty
jesteś idealny i masz te swoje ponętne kształty to już nie moja
wina. Mnie Bóg tak hojnie nie obdarował. - powiedział wstając ze
mnie, ale udało mi się w ostatniej chwili chwycić jego dłoń i
usadzić go sobie na kolanach.
Zdziwiony
popatrzył mi w twarz i widząc mój uśmiech rozluźnił się,
obracając tak, że siedzieliśmy twarzami do siebie.
-Uważasz,
że jestem idealny i mam ponętne kształty ? - wymruczałem mu do
ucha.
-Lou dobrze
wiesz, że tak uważam. Nie zawstydzaj mnie.
-Nie rumień
się jak panienka Styles. - zaśmiałem się z niego. - Ale wiesz nie
mogę się z tobą zgodzić, bo znam wiele lepszych ode mnie osób. A
jedna z nich wyróżnia się najbardziej.
-Kto to ? -
spytał wpatrując mi się głęboko w oczy.
-Ty
kochanie. Jeszcze nigdy nie spotkałem bardziej uroczego, kochanego,
słodkiego, mądrego, przystojnego i mega seksownego chłopaka. -
udało mi się dokończyć na jednym wdechu, a wiem że jest wiele
innych przymiotników mogących jeszcze opisać jego wspaniałość.
-Naprawdę
tak sądzisz czy chciałeś mi poprawić humor ?
-Oczywiście,
że tak sądzę. Hazz ty siebie nie doceniasz. Ale ja wiem jaki
jesteś. Każda dziewczyna praktycznie obraca się za tobą, gdy
idziemy po ulicy. Zwróciłeś uwagę również niejednego chłopaka.
I to nie byle jakiego. Uwierz w siebie.
-Kocham cię
Lou.
-Aww.. i
widzisz ? Jak można cię nie kochać ?
Złożyłem
długiego soczystego buziaka na jego ustach i powoli nakazałem
Stylesowi, by się podniósł. Chciałem ruszyć z miejsca i iść
dalej, ale Harry zatrzymał mnie w pół kroku.
-Coś się
stało ?
-Wiesz Lou
mam prośbę.
-Tak ?
-Poszlibyśmy
odwiedzić moją mamę ? To dla mnie bardzo ważne. Tak długo jej
nie widziałem. Stęskniłem się. - wyszeptał ze spuszczoną głową,
jakby bał się mnie o to prosić.
-Ależ
oczywiście. Tylko zaprowadź mnie do tego mieszkania, bo nie trafię.
I w ogóle chętnie zobaczę po raz kolejny Ann. Jest bardzo miła i
muszę przyznać, że bardzo ładna z niej kobieta.
-Coo ? To
już ja ci nie wystarczę ? Teraz do mojej mamy się dobierasz ? -
udawał zagniewanego.
-Harry nie
udawaj głupka. To nie moja liga. Poza tym ja wolę kędzierzawych,
zielonookich chłopaków.
-Mam
nadzieję. - chwycił moją dłoń i skierowaliśmy się w stronę
wyjścia z parku.
Znów
szliśmy zatłoczonymi chodnikami Londynu, tym razem jednak
trzymaliśmy się za ręce. Czułem się z tym świetnie. Nigdy nie
ukrywałem swojej orientacji i opinie innych na temat mojej osoby już
dawno zaczęły dla mnie cokolwiek znaczyć.
Po około
30 minutach marszu stanęliśmy w końcu pod drzwiami mieszkania
babci i mamy Harrego. Chłopak spojrzał na mnie, uśmiechnął i
zapukał. Nie usłyszeliśmy żadnego wydobywającego się ze środka
głosu, ani innego dźwięku więc skierowaliśmy się w stronę
wyjścia lecz dobiegł nas odgłos otwierania zamka, a po chwili w
drzwiach ujrzeliśmy …
ciąg
dalszy nastąpi :D